“Do dziś mówię Tomkowi Zielińskiemu, że nie wiem dlaczego Projekt #UsłyszećNaCzas tak bardzo zapadł mi w serce.” – mówi nasz rozmówca. Zaczęło się niewinnie od wsparcia finansowego, a finalnie Tomasz Domalewski – dyrektor handlowy w branży ubezpieczeniowej, członek społeczności Sales Angels i zapalony pasjonat wspinaczki wysokogórskiej udaje się na Mount Everest, by spełnić swoje marzenie i nagłośnić inicjatywę Tomasza Zielińskiego. Po przeczytaniu tej rozmowy, każdy wyjdzie odmieniony, zapraszamy!
Rozmawia Aneta Puławska, Sales Angels
Aneta Puławska: Witam Cię serdecznie w cyklu wywiadów poświęconych wyjątkowym członkom naszej społeczności!
Tomek Domalewski: Witam!
AP: Gdybyś miał na początek tak jednym zdaniem powiedzieć dla naszej społeczności: „Kim jest Tomek Domalewski?”
TD: Jeśli jednym zdaniem to: Tomek jest fighterem! Tak można w skrócie scharakteryzować moją osobę. Myślę, że każdy kto pracuje w sprzedaży czy nią zarządza, musi mieć w sobie gen fightera, bo to jest ciągła walka o cele, wyniki.
AP: To czym zajmujesz się zawodowo?
TD: Od samego początku mojej kariery zawodowej zajmuję się sprzedażą i co być może trochę zaskakujące, od 20 lat w jednej branży! Jest to branża ubezpieczeniowa. Obecnie jestem szefem sprzedaży w Leadenhall Insurance, czyli organizacji, która pełni rolę „coverholdera” Lloyd’s, najstarszego rynku ubezpieczeniowego na świecie, który funkcjonuje nieprzerwanie od ponad 350 lat.
Coverholder to specyficzna instytucja, bo jest połączeniem kompetencji underwriterskich (ocena ryzyka) i ubezpieczeniowych (sprzedaż i likwidacja szkód) w jednym podmiocie. Ja odpowiadam za cały rozwój sprzedaży na rynku polskim, na ten moment współpracuje z nami ponad 6 tys. pośredników ubezpieczeniowych. Na co dzień sprawuję nadzór nad działem handlowym, który składa się z 7 dyrektorów regionalnych, a dodatkowo jestem bezpośrednim wsparciem merytorycznym dla kanału brokerskiego.
AP: Czyli Wasza firma współpracuje z pośrednikami, a nie z klientem końcowym?
TD: Tak, pracujemy tylko i wyłącznie poprzez pośredników, nie zajmujemy się bezpośrednio pozyskiwaniem klientów.
AP: Mhm, rozumiem. Twój profil na LinkedIn podpowiada, że na tym stanowisku pracujesz już 8 lat, ale wcześniej w branży finansowej startowałeś z niższego pułapu, zgadza się? Jak to było u Ciebie?
TD: U mnie akurat prywatnie złożyło się tak, że po skończeniu szkoły średniej nie było mnie stać na studia dzienne, dlatego musiałem rozpocząć studia zaoczne i jednocześnie się też utrzymywać. Miałem ambitny plan zostać prawnikiem, więc rozpocząłem studia prawnicze na jednej z topowych uczelni, jeśli chodzi o wydział prawa tj. na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu. Mimo jednoczesnej pracy zawodowej udało mi się ukończyć studia i uzyskać tytuł magistra prawa. Jednak będąc na studiach szukałem równocześnie dla siebie miejsca, gdzie mógłbym zarobić pieniądze na czesne i bieżące utrzymanie. Trafiłem zupełnie przypadkowo (jak większość osób w tej branży) właśnie do ubezpieczeń, było to w roku 1999. Wówczas w kraju przeprowadzana była wielka reforma emerytalna, czyli powstanie otwartych funduszy emerytalnych.
Zaczynałem od najniższego szczebla, tzw. subagenta, potem byłem agentem ubezpieczeniowym, później awansowałem na unit managera, czyli zarządzałem już swoim własnym zespołem. Następnie, pod koniec studiów złożyłem aplikację do wchodzącego na polski rynek niemieckiego towarzystwa ubezpieczeniowego, które szukało ludzi do działu szkoleń i udało mi się uzyskać pracę jako trener sprzedaży. Kolejne 7 lat moja kariera zawodowa związana była z „nauczaniem”, tzn. szkoliłem młodych adeptów sztuki sprzedażowej m.in. z technik sprzedaży, zarządzania czasem oraz kadrę menedżerską z rekrutacji i zarządzania zespołem. Z czasem, na pewnym etapie mojej kariery zarząd firmy doszedł do wniosku, że się marnuję, że moje kompetencje są zbyt dobre, aby iść dalej w kierunku szkoleń i zaproponowali mi pokierowanie stricte sprzedażowo jednym z regionów w Polsce jako dyrektor oddziału. Jak się domyślasz powrót na front sprzedażowy po latach pracy w szkoleniach był trudny.
AP: No dokładnie!
TD: Podjąłem się tego wyzwania i dziś z perspektywy czasu patrząc uważam, że to była bardzo dobra decyzja.
AP: Zanim zacząłeś szkolić, ile miałeś lat doświadczeń jako handlowiec?
TD: Około 4,5 roku w sprzedaży bezpośredniej z klientem i częściowo zarządzania zespołem jako wspomniany unit manager.
AP: Trzeba przyznać, że ciekawie pokierowano tą Twoją ścieżką zawodową: handlowiec, szkoleniowiec, potem menedżer sprzedaży. W której roli Ty się bardziej odnajdywałeś?
TD: Myślę, że w sprzedaży te role się łączą. Nie wyobrażam sobie, że na poziomie sprzedawcy jednocześnie nie edukuje się klienta z produktu, usługi, którą się oferuje. Moim zdaniem kompetencje z obszaru sprzedażowego i szkoleniowego wzajemnie się uzupełniają, w żaden sposób się nie wykluczają. Wręcz odwrotnie! Wspierają się bardzo mocno. Nie znam dobrego sprzedawcy, który nie miałby też dużej wiedzy o swoim produkcie, usłudze i nie potrafiłby o niej opowiadać klientowi, edukując go jednocześnie w tym zakresie. A ubezpieczenia są taką branżą, gdzie się dużo edukuje.
AP: Dokładnie. Wyzwaniem pewnie jest to, że nie zawsze dobrze się o niej mówi…
TD: Zgadza się.
AP: To może trochę ją odczarujmy. W jaki sposób Ty działasz? Jaki masz stosunek do sprzedawania i co takiego robisz, że klienci chcą z Wami współpracować?
TD: Wydaje mi się, że sukces w sprzedaży, nieważnie jaki produkt się sprzedaje, to jest mix kilku czynników.
- Pierwszy czynnik to produkt, tzn. musi być wartościowy, spełniający oczekiwania i potrzeby klienta.
- Następnie są umiejętności sprzedawcy i wiara w produkt, że to co przynosi realnie pomaga klientowi
- Trzeci to cała tzw. otoczka, czyli modele zarządzania, procesy obsługowe, systemy motywacyjne, polityka cenowa oraz praca z danymi na meta, makro i mikro poziomie
- I na koniec oczywiście mamy konkurencję, czyli to, jak ona funkcjonuje na rynku i jak wpływa na Twój biznes
Jeśli ten mix sobie połączymy i dobrze nim „zarządzimy”, to z mojego punktu widzenia można osiągnąć duży sukces w sprzedaży. W ubezpieczeniach jest to szczególnie trudne, bo to rynek bardzo konkurencyjny, firm i pośredników jest bardzo dużo. Trzeba znaleźć swoją tożsamość, która wyróżni Cię na rynku spośród wielu innych „graczy”. Wydaje mi się, że w organizacji, w której teraz pracuję udało nam się to znaleźć.
AP: A co jest u Was takim wyróżnikiem?
TD: To, co nas wyróżnia to fakt, że jesteśmy jedną z pierwszych organizacji w Polsce, która oparła cały proces sprzedaży o technologię. Dziś mówi się, że ze względu na Covid wszyscy się digitalizują, a my cyfryzowaliśmy się już 10 lat temu. U nas cały proces obsługi klienta, od pierwszego spotkania, po podpisanie umowy i jej obsługę odbywa się zdalnie. W skrócie – jesteśmy „paperless” – klient podpisuje dokumenty elektronicznie, pośrednik ma możliwość dzielenia się z klientem formularzami ofertowymi w czasie rzeczywistym online, cały wstępny underwriting, czyli ocena ryzyka, odbywa się przez algorytmy, które są zaprogramowane w naszym systemie transakcyjnym. Mówiąc krótko, budujemy swoją tożsamość jako InsurTech, czyli organizacja ubezpieczeniowa oparta w całości o technologię.
To był i jest ogromny wyróżnik, bo wszystkie procesy przeprowadzaliśmy szybciej niż konkurencja, pośrednicy mogli obsługiwać klientów z całej Polski, a nie tylko tam, gdzie fizycznie przebywali.
A drugi wyróżnik to nasze założenie, że nie będziemy tworzyć produktów, które już na rynku funkcjonują, czyli nie będziemy uskuteczniać „kopiuj i wklej”. Wiem, to jest najłatwiejsze i szybkie. Trudniejsze jest natomiast wykreowanie nowego produktu, znalezienie niszy, gdzie jest duża potrzeba ubezpieczeniowa, ale której nie są w stanie zaspokoić aktualne produkty. My zaczęliśmy tworzyć bardzo niszowe, specjalistyczne produkty ubezpieczeniowe, dzięki czemu szybko wzrośliśmy na tym rynku i do dziś trudno naszej konkurencji nas dogonić. Bariery wejścia do tej niszy są bardzo wysokie.
AP: Jestem pod wrażeniem jak o tym opowiadasz. Można powiedzieć, że byliście gotowi na Covid zanim on faktycznie przyszedł.
TD: Tak. Covid nam nie tylko „nie przeszkadza”, ale wręcz nas wsparł! Ta sytuacja się wydarzyła, gdy my byliśmy do niej dostosowani już od wielu lat i nasi partnerzy byli przyzwyczajeni do korzystania ze zdalnych narzędzi sprzedaży. Dla nich nic się kompletnie nie zmieniło. Nam to dodatkowo pomogło.
AP: Mówisz o swojej pracy z taką widoczną ekscytacją. Lubisz to, prawda?
TD: Lubię, lubię! (śmiech) Sprzedaż jest w ogóle ciekawym wyzwaniem, codziennie współpracujesz z kimś innym, codziennie są inne problemy do rozwiązania, jakieś nowe projekty do domknięcia. Tu nie ma nudy.
AP: Pełna zgoda! Tak propo nudy myślę, że czas płynnie przejść do Twojej drugiej wielkiej pasji. Już wiesz o co chodzi … (śmiech).
TD: (śmiech) No tak, każda osoba ma swoją „drugą stronę”, tak jak medal czy kij, który ma dwa końce. U mnie życie zawodowe jest bardzo ważne, ale nauczyłem się też dbać (choć nie było to proste) o życie prywatne, duchowe. Coś co mnie uzupełnia, co daje kopa energii oraz pozwala złapać dystans do wielu rzeczy. Tym czymś są góry. One zawsze były moją wielką miłością, ale 4 lata temu skoczyłem na jeszcze wyższy level obcowania z nimi, nawet dosłownie! Dzisiaj moją największą pasją jest wspinaczka wysokogórska, którą od kilku lat praktykuję.
AP: Czyli nasze polskie Tatry już tylko na rozgrzewkę teraz?
TD: (Śmiech) można powiedzieć, że tak, chociaż trzeba pamiętać, że są różne formy wspinaczki. Tatry wbrew pozorom nie są wcale prostymi górami, jeśli chodzi o techniczną wspinaczkę skałkową. Pod tym względem są to trudne i niebezpieczne góry.
AP: Jeśli góry to „Neptun w górach.” Ten projekt to Twoje „dziecko”, o co w nim chodzi?
TD: Powstał 4 lata temu. Czerpiąc radość z tego, że w tych górach jestem, postanowiłem na moje 40 urodziny, które wówczas miałem, że spełnię cztery cele, po jednym za każde 10 lat życia. Jednym z nich było zdobycie pierwszej góry wysokiej i wybór padł naturalnie na Mont Blanc, czyli górę przez wielu uważaną za najwyższy szczyt Europy. Wówczas myślałem, że pójdę sobie w te góry tak jak w Tatry, wezmę plecak, jakieś kijki trekkingowe i idziemy! (śmiech)
Wówczas mój przyjaciel Darek powiedział: „Hola, hola stop człowieku! To nie są Tatry, ale Alpy”. Podsunął pomysł zimowego kursu turystyki wysokogórskiej, który pozwolił mam się odpowiednio przygotować do tego celu i dzięki tym wskazówkom poznałem od strony technicznej czym jest wspinaczka w lodzie, asekuracja lotna, bezpieczeństwo lawinowe, czy auto-ratownictwo z wychodzeniem ze szczelin włącznie.
Poszliśmy z Darkiem samodzielnie na ten Mont Blanc, udało nam się stanąć na szczycie i na tej wyprawie zakochałem się w górach wysokich. Te widoki, obcowanie z naturą, ludzie, których poznajesz w drodze, to wszystko mnie uderzyło, niczym górska strzała Amora i do dzisiaj ta strzała we mnie tkwi. Po powrocie z Alp już wiedziałem, że dalej mam głód gór wysokich i chcę więcej, a że jestem fighterem to chciałem, aby kolejny cel był równie ambitny.
I dochodząc do pytania – „Neptun w Górach” to projekt, w którym chodzi o skompletowanie tzw. Korony Ziemi, czyli najwyższych szczytów każdego kontynentu. Ten projekt właśnie realizuję od 4 lat.
AP: Wiemy, że wiele z tych szczytów zdobyłeś, ale dalej kilka przed Tobą.
TD: Zgadza się. Korona Ziemi w standardowej wersji liczy 7 szczytów: Aconcagua (Ameryka Pd.), Denali (Ameryka Pn.), Elbrus (Europa), Kilimandżaro (Afryka), Piramida Carstensza (Australia i Oceania), Mount Everest (Azja) i masyw Vinsona (Antarktyda). Ja robię wersję 9 szczytową, czyli dodaję jeszcze Mont Blanc i Górę Kościuszki w Australii, chociaż tą ostatnią ciężko nazwać górą wysoką, bo mierzy zaledwie dwa tysiące z groszami, więc potraktowałem ją treningowo i po prostu wbiegłem na nią.
Przede mną 3 ostatnie szczyty. W kwietniu wylatuję do Nepalu, by zdobyć Mount Everest, potem zostanie mi jeszcze masyw Vinsona na Antarktydzie.
Nie jest to trudna góra, ale największym wyzwaniem będzie logistyka tego wyjazdu, bo to jest już na końcu świata. I zostanie mi Denali, które jest dla mnie „repetą”, gdyż byłem tam 2 lata temu i to jest jedyna do tej pory góra, na którą nie udało mi się wejść.
AP: Dlaczego?
TD: Podczas ataku szczytowego poziom ryzyka, który musielibyśmy zaakceptować wraz z moim zespołem wspinaczkowym tj. Piotrkiem i Damianem, był zbyt wysoki, dlatego postanowiliśmy się na 500 metrów przed szczytem wycofać.
AP: Właśnie, z górami nie ma żartów. Co zdecydowało o tym, że taką decyzję podjęliście?
TD: W górach wysokich czynników, które decydują o sukcesie czy porażce jest bardzo wiele, to nie jest akurat ten jeden dzień czy jedna sytuacja, raczej nawarstwienie kilku czynników. Akurat jak byliśmy na Denali, od samego początku mieliśmy pecha co do pogody. W górach wysokich bardzo ważny jest proces aklimatyzacji* a wtedy, gdy byliśmy były bardzo częste burze śnieżne. To spowodowało, że musieliśmy niestety, jak to się mówi w górach, „kiblować” wiele dni na jednej wysokości.
Nie mieliśmy szansy wychodzić na wyższe wysokości, by się aklimatyzować. Więc w końcu jak dotarliśmy do tzw. „high camp” na wys. 5200 metrów, z którego atakuje się szczyt, byliśmy wyczerpani, niezregenerowani i niezaklimatyzowani. Rozpoczęliśmy atak szczytowy po zaledwie 3 h snu, ale nasze tempo było bardzo wolne, temperatura nas nie rozpieszczała, a Denali jest jedną z najzimniejszych gór na świecie. Byliśmy na kole podbiegunowym, temperatura w nocy ataku szczytowego sięgała – 40 stopni. W którymś momencie spojrzeliśmy na czas i nasze tempo i wiedzieliśmy, że nawet jeśli uda się zdobyć szczyt będzie problem z powrotem. Więc wspólne zdecydowaliśmy się przerwać atak i wycofać.
AP: To musiała być trudna decyzja. Nawet sobie tego nie wyobrażam. Wróćmy teraz do Mount Everest, na które ruszasz na początku kwietnia. Z tym szczytem wiąże się historia powiązana z naszą społecznością Sales Angels i Tomaszem Zielińskim oraz projektem #UsłyszećNaCzas, którego jesteś częścią. Powiedz proszę jak to się stało, że razem działacie i jak dokładnie wygląda wsparcie również w połączeniu z górami?
TD: Nie byłoby tej akcji, nie byłoby znajomości z Tomkiem Zielińskim, gdyby nie społeczność Sales Angels! To trzeba podkreślić. Z Tomkiem zetknąłem się, gdy zacząłem uczęszczać na spotkania Sales Angels.
AP: Mhm, kiedy to było?
TD: W 2019 roku było moje pierwsze spotkanie, na które wybrałem się z czystej ciekawości, zainteresował mnie też temat. Pamiętam to doskonale, to było spotkanie z Wojtkiem Telengą i tematem: „Pułapki cyfrowych transformacji w dziale handlowym”. Przeglądając potem inne materiały zetknąłem się z Tomkiem Zielińskim, ale już z samym projektem #UsłyszećNaCzas, dopiero w zeszłym roku. Do dziś mówię Tomkowi, że nie wiem, dlaczego ten projekt tak głęboko zapadł mi w serce. Może to kwestia, że dotyczy dzieciaków i młodzieży, na której każdemu zależy, a szczególnie jak jest się rodzicem. Ja mam dwóch synów, więc temat jest mi bardzo bliski.
Na początku postanowiłem wspierać Tomka jako Patron, jednak cały czas chciałem zrobić coś więcej dla tego projektu i tak powstała w mojej głowie myśl: „Dlaczego nie rozdmuchać tej akcji bardziej?”.
Wiadomo, że każda zbiórka potrzebuje pewnej skali, nagłośnienia, promocji i wydawało mi się, że taki symbol jak Mount Everest może być „narzędziem”, które przyczyni się do rozgłosu projektu Tomka.
Przedstawiłem mój pomysł Tomkowi, najpierw przez telefon potem „standardowo” przez zoom, bo to już były czasy covidowe (śmiech) i powstał pomysł wspólnej akcji „Usłyszeć na Czas. Everest Challenge”. Akcji, która ma nieść ideę otworzenia ośrodka dla najmłodszych dalej w świat, a oczywiście w symbolicznym wymiarze zanieść ją na szczyt Everestu. Tym symbolem będzie flaga projektu z logo #UsłyszećNaCzas i imionami wszystkich patronów, którą zabieram ze sobą do Nepalu.
Tomek całe swoje siły i czas poświęca idei niesienia pomocy dzieciakom, nie ma czasu bawić się w „marketingi”, nagłaśnianie sprawy, więc wiedziałem, że potrzebuje wsparcia i sprawdzonego zespołu. Tak jak w górach – jesteśmy na tyle silni, na ile silne jest najsłabsze ogniwo Twojego zespołu wspinaczkowego. Podobnie jest tutaj, wiedzieliśmy, że potrzebujemy ludzi do pomocy, dlatego dwie kolejne ważne osoby w tym projekcie to oczywiście Marcin Grela ze społeczności Sales Angels i Marek Wikiera. Razem tworzymy zespół koordynacyjny tej akcji. Jednocześnie wiele innych osób nagłaśnia projekt i to jest dla mnie najpiękniejsze.
AP: Tak, to piękne, że umiemy się tak zrzeszyć. Ilu na ten moment mamy Patronów?
TD: To generalnie się zmienia, bo część Patronów przychodzi, część odchodzi, ale na ten moment mamy ponad 950 Patronów, ale co najważniejsze, w zeszłym tygodniu udało nam się zrealizować pierwszy cel finansowy – zapewnić miesięczny budżet 35 tys. złotych na stworzenie zaplecza ośrodka! Jak podkreślił Marek Wikiera, gdy o tym rozmawialiśmy, to jest już ponad 400 tys. zł budżetu rocznego, to nie są już małe pieniądze! Jesteśmy bardzo zadowoleni, że udało nam się zamknąć ten cel w tak szybkim czasie. Teraz walczymy o kolejne dwa więc droga przed nami jeszcze długa.
AP: Gratulacje! Mamy co świętować wszyscy razem.
TD: Dokładnie, wszyscy razem!
AP: Kolejne cele również zdobywać będziemy razem. Serce mi rośnie, jak to słyszę, naprawdę!
TD: Mi też.
AP: Kiedy wyruszasz na misję Mount Everest?
TD: Technicznie rzecz biorąc jest jedna rzecz, która może zablokować mój wyjazd, mianowicie test covidowy. Czuję się zdrowy, ale muszę mieć wynik negatywny, by wyjechać. Sam wylot planowany jest na 31 marca. Na miejscu czekają mnie formalności i obowiązkowa kilkudniowa kwarantanna. Po tym czasie zaczyna się właściwa część wyprawy, lecę do Lukli, słynnego, najwyżej położonego lotniska w Himalajach. Wyzwaniem dla pilota, będzie lądowanie, bo jego pas startowy jest tak krótki, że albo odpowiednio wcześnie wylądujemy albo zderzymy się ze skalną ścianą kończącą pas. Od tego miejsca zaczyna się cała akcja górska. Czeka mnie prawie 1,5 miesiąca wyjść aklimatyzacyjnych i przygotowań. Sam atak szczytowy (jeśli okienko pogodowe dobrze się ułoży) planowany jest między 24 a 28 maja.
AP: Świetnie, teraz wiadomo, kiedy najbardziej trzymać za Was kciuki. Obiecuję, że będziemy! Przychodzi mi do głowy jeszcze jedna kwestia związana z Twoimi pasjami – powiedz, jak uzupełniają się kompetencje „górskie” ze „sprzedażowymi”? Ile czerpiesz z gór i przekładasz na pracę w sprzedaży i odwrotnie?
TD: Może najpierw zacznę od tego, co z biznesu przenoszę w góry. Cóż… wszystko! Dlaczego? Bo tak samo w górach jak i w sprzedaży istotne jest planowanie, elastyczność, egzekucja, determinacja w działaniu i oczywiście walka o cele i wyniki! To chyba najbardziej łączy sprzedaż i wspinaczkę wysokogórską.
Co natomiast daje mi wspinaczka w życiu zawodowym? Przede wszystkim daje mi niesamowitego kopa energetycznego. Nie oszukujmy się – sprzedaż ma w sobie momenty motywacji i demotywacji, potrafi wypalić. Dlatego dla mnie wyjazd z góry to ładowanie baterii.
Po drugie daje mi dystans do wielu rzeczy. Tutaj na nizinach czasem są rzeczy, nad którymi rozmyślam, nie potrafię znaleźć rozwiązania i wydaje mi się, że one są najważniejsze na świecie, po czym wyjeżdżam w góry, po miesiącu wracam i mam w głowie jedną myśl: „Zostaw to, to nie jest tak istotne jak wcześniej myślałeś, to nie ma wcale aż takiego znaczenia!” (śmiech) Dystans jest niesamowicie ważny. Trzecia sprawa to ludzie, których tam poznaję. Reprezentuję środowisko wspinaczy, które wyznaje „filozofię drogi”, czyli nie szczyt jest najważniejszy, ale cała droga, która do niego prowadzi. Zdobycie szczytu jest tylko nagrodą za jej godne przeżycie.
AP: Brzmi mądrze i uważam, że można ją stosować również szerzej, nie tylko na szlaku.
TD: Tak, jak najbardziej. Jest ona na tyle uniwersalna, że można ją do wielu sytuacji dostosować.
AP: Wyśledziłam inny mądry cytat, którym się ostatnio posłużyłeś. „Góry wyciągają z człowieka to, co dobre i co złe.” Co dobrego i co złego wyciągnęły z Ciebie?
TD: Tak, to cytat z biografii Piotrka Pustelnika, zdobywcy Korony Himalajów i prezesa Polskiego Związku Alpinizmu. Jest też dalsza część tego cytatu, która mówi, że trzeba się opowiedzieć po której jest się stronie – tej dobrej czy tej złej.
Jeśli mówimy o tym, co jest dobre w górach – to uważność. Na to, co nas otacza, na drugiego człowieka, na przyrodę, na wiele aspektów, na które na co dzień nie mamy czasu spojrzeć. Góry pozwalają też wsłuchać się w siebie samego.
To, co jest złe w górach, na co trzeba uważać, to tendencja do przekraczania niebezpiecznych granic – tych ludzkich i tych fizycznych. Parcie na szczyt jest bardzo silne, szczególnie kiedy wspinasz się i już widzisz ten szczyt i bardzo chcesz go zdobyć – niezależnie od ceny. Jednak czasem tą ceną może być życie Twojego partnera wspinaczkowego lub Twoje własne. Wtedy trzeba włączyć w głowie przycisk „STOP” i przemyśleć, co chce się zrobić. Ja takie trudne decyzje przerabiałem pod szczytem Denali. Mimo tego, że było blisko trzeba było odpuścić i zakończyć wyprawę.
AP: Trudne decyzje, szczególnie dla fightera, którym jak już wiemy jesteś 😊
TD: Tak jest!
AP: Takich fighterów w naszej społeczności mamy naprawdę wielu i jesteśmy z tego dumni. Wróćmy na chwilę do tematu Sales Angels. Pojawiłeś się na temacie cyfryzacji u Wojtka Telengi i później z nami zostałeś. Dlaczego?
TD: Chyba najważniejsza dla mnie rzecz w społeczności to fakt, że jak jesteś w sprzedaży już ileś lat, to bardzo trudno znaleźć Ci inspirację. Dlaczego? Bo już się zasiedziałaś/eś we własnym środowisku, firmie, prowadzonych projektach. Czasem potrzebne jest wyjście z siebie i stanięcie „obok”, wysłuchanie kogoś mądrzejszego, kogoś kto wniesie coś świeżego do Twojego spojrzenia. Ja się pojawiłem w społeczności dlatego, że szukałem inspiracji. Dziś z całym przekonaniem mogę powiedzieć – znalazłem ją. Od wielu Ekspertów dowiedziałem się rzeczy, które dały mi kopa, by usprawnić pewne procesy w mojej organizacji, pozwoliły inaczej spojrzeć na sprzedaż. Zawsze powtarzam, że takie trzy osoby, od których najwięcej ze spotkań wyniosłem to: Wojtek Telenga, Szymon Negacz i Tristan Tresar. Tristan to w ogóle wymiótł!
AP: (śmiech) Mówisz o jego spotkaniu dla społeczności w marcu 2020?
TD: Tak, nawet się pochwalę, że nasz zespół na spotkaniu w Gdańsku (bo ja tak między Gdańskiem, a Warszawą dzielę swój czas) wygrał grę, którą wtedy Tristan zaaranżował. Byliśmy jedynymi, którym się to udało ze wszystkich miast! Byłem w teamie z Michałem Trędowskim i jedną z koleżanek.
AP: To o Was było tak głośno! (śmiech) Gratulacje dla zwycięzców, to nie było łatwe, a wszyscy próbowaliśmy. Czy w nawiązaniu do inspirowania się i czerpania wiedzy – czy masz jeszcze inne źródła, z których czerpiesz, np. specjalne książki? Podzielisz się nimi z nami?
TD: Można powiedzieć, że etap czytania książek menedżerskich mam już za sobą. Nie wiem, czy to jest dobrze czy źle. Jest ich bardzo dużo, trudno wybrać spośród bogactwa, które jest na rynku. Ostatnio ze względu na moją pasję zacząłem czytać wiele książek górskich i około górskich, związanych z postaciami historycznymi, czy fikcją. Inspirują mnie polscy himalaiści i nie mówię tylko o tej starej kadrze jak Jerzy Kukuczka czy Krzysztof Wielicki. Z młodego pokolenia znam bardzo inspirujące historie związane z postacią Andrzeja Bargiela (mój idol!), Adama Bieleckiego, czy Wojciecha Kurtyki, który pisze piękne książki o górach. Od razu dodam, bo niewiele się o tym mówi, że bardzo wiele dla polskiego himalaizmu zrobiły kobiety! Wszyscy znają słynną Wandę Rutkiewicz, ale tych zasłużonych kobiet jest naprawdę dużo.
AP: Świetnie! Miło, że o tym wspominasz. Kończąc już powoli to spotkanie chcę Cię zapytać o taką… jedną myśl, jeden cytat, który być może prowadzi Cię w życiu i chciałbyś się ze społecznością nim podzielić…
TD: Myślę, że każdy z nas ma jakieś swoje ulubione motto życiowe, coś co kształtuje Cię przez lata doświadczeń. Ja mam takie jedno: „Miarą sukcesu nie jest to, ile tych sukcesów osiągnąłeś, ale ilość porażek, których doświadczyłeś, a z których byłeś w stanie się podnieść i pójść dalej.” Uważam, że najwięcej wartości i nauki na przyszłość wyciągamy z porażek. Z tego motta czerpię siłę od lat.
AP: To piękna klamra tego spotkania! Mam jeszcze pytanie dyktowane moją wrodzoną ciekawością (śmiech). Czy macie wraz ze swoimi współtowarzyszami wypraw jakiś taki rytuał, który wspólnie powtarzacie przed wejściem na szczyt, np. bezpośrednio przed atakiem szczytowym? Np. przy wejściu na K2 Nepalczycy odśpiewali swój hymn.
TD: Trzeba pamiętać, że na wyprawy nie jeździ stały team, to są różni ludzie. Czasem jest tak, że góra pozwala, by każdy szedł samodzielnie nie będąc przywiązanym liną do innych członków wyprawy, jednak czasem są wyprawy, gdzie idziemy razem związani do samego końca. Wtedy naturalną koleją rzeczy jest to, że razem wchodzimy na ten szczyt. Nie mamy rytuałów, ale od razu powiem, że na szczycie jest ogromna radość, wdzięczność, łzy – szczęścia i zmęczenia. Chce się tańczyć i piać z radości (śmiech). Ten moment jednak nie trwa długo, bo trzeba jeszcze z tej góry zejść. To jest najtrudniejsza część wspinaczki. Jest słynne powiedzenie klasyka: „Górę zdobywa się nie wtedy, gdy stoi się na jej szczycie, ale wtedy, gdy się z niej schodzi”.
AP: Wyobrażam sobie jak będziesz piał z radości wbijając flagę #UsłyszećNaCzas z imionami patronów na Mount Everest.
TD: Oj tak! Już to czuję, czuję też ogromną odpowiedzialność za to. Tych kilkaset osób, które zostało Patronami to moje Anioły Stróże, które mam nadzieję będą o mnie myślały.
AP: Będziemy. Myśleć i trzymać kciuki. Dziękuję Ci za tę niezwykłą rozmowę.
TD: Ja też dziękuję Tobie oraz Marcinowi za zaproszenie i w ogóle wszystkim ludziom, których poznałem na Sales Angels!
AP: Dziękujemy! To co, do zobaczenia na szlaku?
TD: Do zobaczenia na szlaku!
Książki, które poleca Tomasz:
Lektury górskie i okołogórskie poświęcone polskim himalaistom: Jerzy Kukuczka, Krzysztof Wielicki, książki Wojciecha Kurtyki
Biografie, np. Wandy Rutkiewicz
Linki:
https://www.linkedin.com/in/tomasz-domalewski/
Link do zbiórki:
https://patronite.pl/Us%C5%82ysze%C4%87NaCzas
*Tłumaczenie aklimatyzacji w górach:
Aklimatyzacja to proces adaptacji organizmu do oddychania niższym ciśnieniem parcjalnym tlenu we wdychanym powietrzu. Jeżeli ktoś nazbyt szybko znajdzie się na wysokości przekraczającej 2500 m n.p.m., to mniej lub bardziej objawową chorobę wysokogórską ma jak w banku.
Grafika obrazuje poziomy niedotlenienia na poszczególnych wysokościach:
Zapraszamy do Społeczności Sales Angels!
https://www.linkedin.com/company/sales-angels-spolecznosc-ludzi-sprzedazy